Przechodze teraz do drugiej eXtremalnej historii. Nie wiem , ktora byla bardziej ekscytujaca.
A wszystko to pomysl Daniego- mojego wspolokatora, Wegra, ktory zaproponowal wycieczke w gory, ale wszytsko mialo zalezec od pogody. W piatek( za oknem strasznie lalo) sprawdzilam prognoze, nastepnego dnia mialo byc slonecznie, coz bylo robic- jedziemy:)) Jak zwykle wczesnie, jak zwykle z przesiadkami, ale zapowiadal sie mily dzien. Slonce wstalo, chmur nie bylo. Poczatkowo wygladalo to jak niedzielny spacerek - ale nie dajcie sie zwiecs pozorom....

Powoli pielismy sie do gory, prowadzac przy tym mila konwersacje, na temat przygod Kaczora Donalda;) No i dotarlismy do Echoplatz- w niemczech maja wszystko swietnei oznaczone! No i jak to w niemczech- Echo dzialalo:]

Po ok 4 godzinach spacerku, gry juz buty zaczely obcierac, a na plkecach poczulismy pierwsze krople potu ( bo troche pod gorke bylo) zrobilismy sobie przerwe ( na lunch, jak neiktorzy twierdza) Przy pieknej slonecznej pogodzie zazywalismy kontaktu z natura nad przepieknym jeziorkiem, z ktorego woda jest prowadzona do kranow- zakaz smiecenia! Z oddali podziwialismy cel naszej podrozy Brocken- najwyzszy szczyt Gor Harzu 1 141,1 m. ach! jak cudownie!

Wypoczeci posileni i pelni energii ruszyliusmy w dalsza w droge , nie przewidujac nawet co nas czeka.... Tryskajacy energia Antonio powalil po drodze drzewo- jak zawsze musi narozrabiac-och Antonio!
Pierwszy snieg zaczal sie wkrotce pojawiac, a potem sie zaczelo... skonczyla sie normalna droga i zmienila sie w dzika sciezke w polowie pokryta woda, a w polowie sneigiem. trzeba bylo skakac z jednej wysepki sniegowej na druga, czesto sie nie trafialo, albo pod wysepka byla woda-po 15 min mielismy przemoczone buty....

no i tak szlismy i skakalismy iczulismy sie jak prawdziwi zdowbywcy!
Chwila na pamiatkowe zdjecia, wszyscy juz sa, tylko ja na samym koncu nad czyms mysle...choc raz moglabym sobie dac z tym spokoj- za duzo czasu to zajmuje;)

wedlug naszych obliczen od jeziorka na szczyt milao byc jeszcze 6 kilometrow. szlismy przez snieg, ktory co jakis czas sie pod nami zalamywal i wpadalismy po kolana, ale co , my nie damy rady?? Sloneczko skierowalo sie ku zachodowi, a my iwedzilismy gdzie mamy jakie miesnie. po 2 godz marszu zostalo nam jeszcze tylko ostatnie podejscie......zeby dowiedzec sie, ze do szczytku jeszcze 3,7 km:))))!!!!! wychodzi na to ,ze przez dwie godz przeszlismy 2,3 km...... i tu powstaje pytanie: jak dlugo jest kilometr niemiecki???

Bylo zimno, mokro, slonce dotykalo juz czubkow drzew- trzeba bylo wracac, na szczescie inna droga- ufff, ale ulga, powrotu ta sama droga bym nie zniosla! poniewaz w dzien swiecilo slonce wszystko odmarzlo, ale szybko sie sciemnilo i powstala cieniutka warstwa lodu na drodze, ale za to bardzo sliska! i tak w ciemnosciach ( sprzymierzencem byl nam ksiezyc), swiecac sobie komorkami, schodzilismy po oblodzonej drodze, majac z boku strumyczek. wygladalo to jak "taniec nowoczesny z wywrotami";p A w mojej glowie rodzily sie mysli: "co ja tu robie, dlaczego nei zostalam w domu???!!! ja chce do cywilizacji!!!" gdy zobaczylam pierwsze swiatla domow moje serce az podskoczylo ze szczescia- bylismy ocaleni!!! potem byla ciepla kawa i zmiana skarpetek na suche- niewiarygodne szczescie!! i droga powrotna do Goettingen znow z przesiadkami, ale co tam.....
A oto zdjecie mojej stopy po tej wyprawie- byla calutka pomarszczona jak u niemowlaka, tu tego nie widac, bo bije od niej kosmiczny blask- jestem ufoludkiem.......

KONIEC
1 komentarz:
Pamiętasz hasło z Bridge'a? "Najważniejsza jest przygoda" ;-) Z doświadczenia wiem, że takie niespodziewane wydarzenia najbardziej zapadają w pamięci... Gratuluję wyprawy!
Prześlij komentarz