piątek, 7 grudnia 2007

Niby zwyczajna wycieczka do Berlina!

Ostatnie wycieczki nie byly takie "zwyczajne", oj nie. zaraz wyjasnie dlaczego. Zaczne od Berlina, a potem bedzie o przygodzie w gorach:)

Co zaskakujacego moze byc w wycieczce do Berlina. Moim prywatny, zdaniem berlin jest brzydki, zwlaszcza gdy pada....

kilka aktualnosci ze stolicy Niemiec:
Brama Branderburska- stoi ( co z radosciom stwierdzilysmy z Weronika)

Centrum Zarzadzania Rzesza- Bundestag- stoi

Mur- runal (co tez przyjelismy z radoscia)

a w tle za murem- Mis Berlinski- stoi;)

Samochody niemieckie troche podupadly- trzeba bylo je podtrzymywac



Mimo ze malo urokliwy, Berlin ma wspaniale muzea. pierwszy dzien spedzilam w Muzeum Historycznym, mimo ze nie palam miloscia do historii baaardzo mi sie podobalo. Drugiego dnia chcialam zobaczyc Checkpoint Charli Museum, czyli muzeum poswiecone murowi berlinskeimu. Przewidywalam 2 godziny, a spedzilam caly dzien!! niesamowite, mnostwo ciekawych informacji o Murze i o tym co sie wtedy dzialo na swiecie- niewiarygodne- punkt obowiazkowy wycieczki do Berlina!!


Ciagle nie rozumiem: dlaczego?? Jak to bylo mozliwe, zeby w srodku miasta postwalic taka bariere i to na tak dlugo! po dwoch stonach kawalka kamienia istnialy dwa swiaty....







Atmosfere swiat czuc w stolicy: Weinachtsmaerkte, Gluhwein i oczywiscie swiateczne dekoracje w supermarketach. Oto zdjecia z jednego ekskluzywnego berlinskiego supermarketu, gdzie kupilam sobie....soczek:)














Jak dotad nic eksytujacego....ale zaraz, zaraz!
Pora byla wracac. 17: 55 pociag i znow przed nami przesiadki, bo jako biedni studenci podrozujemy na tanim bilecie weekendowym, tzn, ze mozemy jezdzic tylko liniami regionalnymi. jedziemy sobie spokojnie, jeszcze jakies 7 min do przesiadki a ty krzyk: "wysiadamy!!" zerwalismy sie wszyscy i predko wyskoczylismy na peron ogladajac sie za soba, czy nic nie zostawilismy w srodu. ufff! mamy wszystko, tylko......gdzie my jestesmy???!!!! dokladnie : in the middle of nowhere i brakuje 2 ludzi z ekipy- pojechali dalej, bez biletow....oni sobie jakos poradizli. ale co my mielismy zrobic??? rzut oka na rozklad jazdy: najblizszy pociag za dwie godziny. Zimno , pada wieje, ciemno. Okazalo sie ,ze jestesmy w Schonhausen (~ ladne domy)- co za ironia losu, zadnych domow w okolicy nie widac!! zaczela sie akcja ratunkowa. dzwonienie do znajomych i gdzie sie tylko da ( mnie padla juz dawno komorka). Humory jednak dopisywaly i mielismy ciasteczka. W koncu udalo nam sie rozwiazac sytuacje.
Przyjechaly po nas taksowki i dobrnelismy do normalnej stacji. duza zasluga w tym Kasi i Maxiego, ktorzy zostali w tym pierwszym pociagu i jak sie dowiedzieli co sie stalo zrobili poruszenei w pociagu, caly pociag sie zastanawil jak nas uratowac, a przy okazji mieliu z nas niezla polewke.... ( tez bym sie smiala!). w Stendalu ( na tej cywilizowanej stacji) zlapalismy pierszy pociag do Magdeburga.
wiec nasza podroz wygladala tak:
Berlin-> Schonhausen
Schonhausen -> Stendal (taksowka)
Stendal-> Magdeburg
Magdeburg-> Braunschweig (5 godzin postoju)
Braunschweig-> Hannover
Hannover-> Goettingen
wszystko razem 13 godzin!! a milo byc 5!!!
Najwazniejsze zeby nie tracic humoru- bylo wesolo. Konduktor tez sie smial. Anna (wloszka) zapytaka konduktora:
- czy w Braunschwiegu maja ladny dworzec, tzn cieply??
mielismy sie o tym przekonac- 5 godzin czekania na kolejny pociag.
ale zrobilismy sobie wycieczke po miescie- bardzo ladne, nawet w nocy


I znalezlismy swietny Pub- dokladnie taki o jakim marzylam: polmrok, dobra, cicha muzyka i piwo... (lub grzane wino jak ktos chcial). Prowadzony przez niemca, ktory 40 lat byl w Chicago, bylo wiec "po amerykansku;)"





Przed wyruszeniem trzeba bylo umyc zabki, bo to juz prawie rano!



potem mielismy nocleg- wliczony w cene biletu!





Niektorzy spali tez na stojaco, na stacji. Przewidujacy Joaquin mial ze soba poduszke:))
O 7 rano, totalnie zmasakrowani dotarlismy do Getyngi. Moja radosc nie miala granic gdy weszlam do akademika ( w kuchni zobaczylam jeszcze skutki imprezy andrzejkowej, ktora odbyla sie u nas), 2 dni stalo, moglo jeszcze postac. A potem widzialm juz tylko lozeczko....do 11:00....

czwartek, 6 grudnia 2007

Harz eXtreme

Przechodze teraz do drugiej eXtremalnej historii. Nie wiem , ktora byla bardziej ekscytujaca.
A wszystko to pomysl Daniego- mojego wspolokatora, Wegra, ktory zaproponowal wycieczke w gory, ale wszytsko mialo zalezec od pogody. W piatek( za oknem strasznie lalo) sprawdzilam prognoze, nastepnego dnia mialo byc slonecznie, coz bylo robic- jedziemy:)) Jak zwykle wczesnie, jak zwykle z przesiadkami, ale zapowiadal sie mily dzien. Slonce wstalo, chmur nie bylo. Poczatkowo wygladalo to jak niedzielny spacerek - ale nie dajcie sie zwiecs pozorom....

Powoli pielismy sie do gory, prowadzac przy tym mila konwersacje, na temat przygod Kaczora Donalda;) No i dotarlismy do Echoplatz- w niemczech maja wszystko swietnei oznaczone! No i jak to w niemczech- Echo dzialalo:]

Po ok 4 godzinach spacerku, gry juz buty zaczely obcierac, a na plkecach poczulismy pierwsze krople potu ( bo troche pod gorke bylo) zrobilismy sobie przerwe ( na lunch, jak neiktorzy twierdza) Przy pieknej slonecznej pogodzie zazywalismy kontaktu z natura nad przepieknym jeziorkiem, z ktorego woda jest prowadzona do kranow- zakaz smiecenia! Z oddali podziwialismy cel naszej podrozy Brocken- najwyzszy szczyt Gor Harzu 1 141,1 m. ach! jak cudownie!

Wypoczeci posileni i pelni energii ruszyliusmy w dalsza w droge , nie przewidujac nawet co nas czeka.... Tryskajacy energia Antonio powalil po drodze drzewo- jak zawsze musi narozrabiac-och Antonio!


Pierwszy snieg zaczal sie wkrotce pojawiac, a potem sie zaczelo... skonczyla sie normalna droga i zmienila sie w dzika sciezke w polowie pokryta woda, a w polowie sneigiem. trzeba bylo skakac z jednej wysepki sniegowej na druga, czesto sie nie trafialo, albo pod wysepka byla woda-po 15 min mielismy przemoczone buty....



no i tak szlismy i skakalismy iczulismy sie jak prawdziwi zdowbywcy!

Chwila na pamiatkowe zdjecia, wszyscy juz sa, tylko ja na samym koncu nad czyms mysle...choc raz moglabym sobie dac z tym spokoj- za duzo czasu to zajmuje;)

wedlug naszych obliczen od jeziorka na szczyt milao byc jeszcze 6 kilometrow. szlismy przez snieg, ktory co jakis czas sie pod nami zalamywal i wpadalismy po kolana, ale co , my nie damy rady?? Sloneczko skierowalo sie ku zachodowi, a my iwedzilismy gdzie mamy jakie miesnie. po 2 godz marszu zostalo nam jeszcze tylko ostatnie podejscie......zeby dowiedzec sie, ze do szczytku jeszcze 3,7 km:))))!!!!! wychodzi na to ,ze przez dwie godz przeszlismy 2,3 km...... i tu powstaje pytanie: jak dlugo jest kilometr niemiecki???
Bylo zimno, mokro, slonce dotykalo juz czubkow drzew- trzeba bylo wracac, na szczescie inna droga- ufff, ale ulga, powrotu ta sama droga bym nie zniosla! poniewaz w dzien swiecilo slonce wszystko odmarzlo, ale szybko sie sciemnilo i powstala cieniutka warstwa lodu na drodze, ale za to bardzo sliska! i tak w ciemnosciach ( sprzymierzencem byl nam ksiezyc), swiecac sobie komorkami, schodzilismy po oblodzonej drodze, majac z boku strumyczek. wygladalo to jak "taniec nowoczesny z wywrotami";p A w mojej glowie rodzily sie mysli: "co ja tu robie, dlaczego nei zostalam w domu???!!! ja chce do cywilizacji!!!" gdy zobaczylam pierwsze swiatla domow moje serce az podskoczylo ze szczescia- bylismy ocaleni!!! potem byla ciepla kawa i zmiana skarpetek na suche- niewiarygodne szczescie!! i droga powrotna do Goettingen znow z przesiadkami, ale co tam.....

A oto zdjecie mojej stopy po tej wyprawie- byla calutka pomarszczona jak u niemowlaka, tu tego nie widac, bo bije od niej kosmiczny blask- jestem ufoludkiem.......


KONIEC